Nazywam się Bartosz German, ale i tak większość ludzi kojarzy mnie po prostu jako Bartka, tego gościa, który lubi ciężary trochę bardziej niż jest to społecznie zalecane. Trenuję, bo sprawia mi to frajdę, bo lubię czuć, że ciało robi to, co chcę, i bo daje mi to coś na kształt spokoju w głowie. Ciężki martwy ciąg działa na mnie lepiej niż jakiekolwiek hasła motywacyjne.

Na co dzień łączę trening z fizjoterapią, bo dla mnie to jedno i to samo: ciało ma działać. Tyle. Jeśli coś boli, to trzeba to ogarnąć. Jeśli coś jest słabe, to je wzmacniam. Jeśli ktoś wraca po kontuzji, to prowadzę go tak, żeby znów robił to, co lubi. Lubię to, bo widzę efekty i wiem, że to ma sens.

Poza siłownią mam swoje nerdowskie zajawki. Lubię operę, lubię fantastykę, kocham Władcę Pierścieni bardziej, niż wypada o tym mówić na stronie trenera. Do tego uczę się japońskiego, mam wieczny romans z kawą i tendencję do analizowania rzeczy, których większość ludzi nawet nie zauważa.

Nie będę tu robił listy kursów i dat, bo to zwykle niewiele mówi osobie po drugiej stronie ekranu. Najważniejsze i tak widać w praktyce: w rozmowie, na treningu i w podejściu do problemu.

Trochę więcej o mnie...